Wiarę, a może raczej wychowanie religijne otrzymałem od rodziców. Od dziecka wiedziałem, że trzeba chodzić co niedzielę do kościoła i modlić się rano i wieczorem. Przyjmowałem kolejne sakramenty nie wchodząc głęboko w relację z moim stwórcą. Starałem się zachować z Nim kontakt, bo przecież zawsze były jakieś trudności w moim szczenięcym, a potem dorosłym życiu i wtedy z Nim o nich rozmawiałem. Zbytnia religijność mnie nie interesowała. Pamiętam , że postawę „zbyt religijnych” przyjmowałem z niechęcią. Chyba częściej widziałem w niej zewnętrzną celebrację, coś na pokaz, niż postawę ludzi oddanych Bogu. Pamiętam, że np. nie mogłem zrozumieć dlaczego ludzie modlą się w programie radiowym. Byłem oburzony, że do modlitwy nie wystarcza im świątynia. Najczęściej starałem się widzieć „zbyt religijnych” w negatywnym świetle, bo to karmiło moją pychę i usprawiedliwiało moją cienką religijność. Spowiedź święta i komunia to dwa, trzy razy w roku, na święta, albo chrzciny lub ślub w rodzinie. Bo przecież tak trzeba. Świat nawet nieźle przyjmował takiego katolika. Moja postawa jeszcze się pewnie mieściła w środowisku, no bo nikt nie mógłby powiedzieć, że w Boga nie wierzę, a moje elastyczne podejście do przykazań Bożych chyba nie wszystkim przeszkadzało, bo przecież za ich łamanie nie stanąłem przed sądem. Z biegiem lat dojrzewałem, to znaczy zacząłem zauważać, że życie według standardów świata, nie czyni mnie szczęśliwym. Gdy zdobyłem to czego pożądałem okazywało się, że nadal nie byłem szczęśliwym człowiekiem. W końcu doszedłem do wniosku, że to właśnie mój grzech burzy poczucie szczęścia. Byłem zapuszczonym, zaniedbanym duchowo ogrodem, w którym należało dokonać wielu cięć. Nie łatwo było się na nie zdecydować. Pojawił się głos, który mówił, że nie dam tak rady, że to bez sensu, że lepiej nie czynić żadnych zmian, nie wystawiać się na ośmieszenie. Teraz wiem, że to ojciec kłamstwa czynił starania, aby mnie zawrócić z drogi do Boga. Teraz wiem, że jeśli usłyszę „NIE, nie dasz rady” to wiem, że kryje się za tym podszept złego ducha. Ten głos ścina młode pędy wiary, a „pielęgnuje” chwasty grzechu.
Dziś to ze mnie śmiać się może niejeden letni katolik. Moja religijność się pogłębiła. Ciągle korzystam z sakramentów, ale czy to oznacza, że wierzę w Boga ? Czy to, że jestem codziennie na Mszy Świętej potwierdza moją wiarę ? To na razie oznacza, że chcę przy Bogu być, że coś od Niego chcę. Bym mógł prawdziwie powiedzieć, że wierzę w Boga nie wystarczy być w kościele, nie wystarczy odmawiać modlitwy i składać Bogu ofiary. Podobnie czynili faryzeusze. Judasz też był przy Jezusie, a jednak jego serce było zbyt zatwardziałe, by porzucił swoje plany i zaufał Chrystusowi. Prawdziwa wiara polega na tym, abym nie tylko wierzył w istnienie Boga, ale abym mu w pełni i do końca zaufał, abym mógł z głębi serca zawołać Jezu Ufam Tobie! Ufam Tobie gdy żyję w dostatku, gdy mi nic nie brakuje. Lecz gdy będę tracił moją pracę, dobytek, zdrowie, bliskich, życie, to nie będę zrozpaczony, ale pełny ufności, cierpliwie przyjmę wolę Bożą. Bo Pan Bóg chce, abym Mu do końca zaufał, chce mojej prawdziwej wiary. Dając mi życie umiłował mnie miłością doskonałą, dlatego z pewnością chce dla mnie prawdziwego, doskonałego szczęścia. Panie, Tobie zaufałem, nie zawstydzę się na wieki !
Gdy miałam około 3-4 lata moja ufność do mojej mamy była tak duża, że jedząc posiłek pytałem: „ Mamusiu, pojadłem już sobie ?”. Mama wtedy mówiła: „ Jeszcze nie, zjedz jeszcze troszeczkę”i wtedy jadłem dalej. Myślę, że moje zaufanie do Boga powinno być jeszcze większe, niż to do mojej mamy. Bóg wie najlepiej co dla mnie jest w każdej chwili najlepsze. Jezus ufności dziecka oczekuje od nas: „Zaprawdę, powiadam wam: Jeśli się nie odmienicie i nie staniecie jak dzieci, nie wejdziecie do królestwa niebieskiego.” Mt18.3 Proszę mojego Anioła Stróża, aby w chwili próby nie zwlekał i dał najlepsze natchnienie do pokonania pokusy, aby ufność moja – dziecka Bożego- była pełna.
Wincenty